Austria cz. 2


K., lat 25

Czy Wy też macie te dziwne przemyślenia w okolicach daty Waszych urodzin?
Mniej więcej coś jak rachunek sumienia pod koniec roku i plany na następny...
Jako, że zbliżają się moje 26 urodziny (tzn za 3 miesiące, ale lubię dramatyzować), postanowiłam spisać moje wspomnienia 25-latki. (Tutaj CZĘŚĆ 1)

5. grudnia '15, Innsbruck
900 km wydawało się niczym w obliczu piękna gór, świeżego powietrza i wolności. Bez większych trudności dotarliśmy do Innsbrucka. No może nie licząc tego, że nie mieliśmy nawigacji, a gdzieś tak w połowie drogi policja zatrzymała B. i okazało się, że on nie ma ważnego ubezpieczenia i musi odstawić samochód na parking. Kazano mu odkręcić tablice rejestracyjne i byebye.
Oczywiście oba samochody były wypchane po brzegi naszym życiowym dobytkiem, więc trzeba było zrobić małe przemeblowanie i jechać...dalej!

 Już na pierwszym postoju dostałam mandat za parkowanie - 25 euro. Viel Spass!
No i (hej! przygodo) okazało się, że chyba nie mamy noclegu...bo najbliższy hotel kosztował min. 65 euro za pokój i był oddalony od Innsbrucka jakieś...20 km! I tak poznaliśmy przemiłego sycylijczyka Giovanniego i węgierkę Eszter. Śniegu jeszcze nie było, sezon jeszcze się nie rozpoczął, w hotelu byliśmy tylko my...Pozwolili nam zostać, aż znajdziemy pracę.

Tydzień odpoczywaliśmy i łaziliśmy po górach. Pewnego razu Gianni zapytał mnie, gdzie widzę siebie za 5 lat. Po mojej odpowiedzi, z której właściwie nie płynęły żadne wnioski, oburzył się i zrugał jak ojciec córkę - "Tam, gdzie jesteś pierwszy raz, zawsze będziesz ostatnia. Musisz wybrać swoje miejsce."
Nadszedł moment prawdy- wzięłam się w garść, przygotowałam CV po niemiecku i wysłałam do ok 20 hoteli w różnych miejscowościach Alp Tyrolskich...Następnego dnia w skrzynce mailowej czekało na mnie 9 zaproszeń na rozmowę kwalifikacyjną.
Wybrałam okolice Leutasch.
Górska wioseczka, położona na wysokości 1136 mnpm, która przywitała mnie zielenią łąk. Gdzie góry rozpościerały swoje ramiona i pięły się wysoooko do nieba. Gdzie czułam się bezpieczna i spokojna. Jakby ktoś nagle uciszył rozszalałe fale na morzu.

I ten stan utrzymywał się bez względu na to, co działo się dookoła. Wystarczyło tylko, że byłam w tej słonecznej dolinie. Nic innego nie miało znaczenia. To była jak dotąd najpiękniejsza zima mojego życia- żadnej przeszłości, żadnej przyszłości. Postanowiłam żyć "tu i teraz" przez 12 miesięcy.
Tyle potrzebowałam, by dopełnić parę formalności związanych z pobytem w Austrii. I zrobić kolejny krok.
Dolina Telfs


Życie upływało mi głównie na pracy...sezon się rozpoczął i nie było wymówek.
 A oto mój strój służbowy ! Dirndl- tradycyjna kiecka.
Idąc po pracy na piwo do baru można było poczuć się jak w bajce Królewna Śnieżka i 7 krasnoludków ! Mężczyźni nosili skórzane spodnie do kolan, w dodatku na szelkach. Do tego wełniane skarpety po kolana- jak dla mnie ubaw po pachy!
Taki Octoberfest, tylko, że codziennie i przez całą zimę. 

  

O 6:00 rano przedzierałam się po ciemku przez śnieżne zaspy w tej sukience, w kaloszach(bo zaspy sięgały conajmniej kolan, a na gołe nogi to niezbyt miłe uczucie!
Zaczynałam pracę o 6:30, więc wszystkie wschody słońca były moje <3





Wszędzie były pianina i fortepiany. W restauracji, w której pracowałam, co tydzień odbywały się muzyczne wieczorki...a to na fortepian, a to 2 harfy...




Okazało się, że w moim pokoju tez jest PIANINO! Marzenie z dziecięcych lat...pstryk! I jest.




Z czasem, gdy kalosze w zaspie mnie wymęczyły, zaczęłam jeździć do pracy samochodem  (4 min xD), jednak odśnieżanie go 4 razy dziennie było BARDZO syzyfową pracą.

Polecam do posłuchania "DOMEK W GÓRACH"
 https://www.youtube.com/watch?v=eumEuK1sD90
NIE MA PIĘKNIEJSZEGO I BARDZIEJ ODZWIERCIEDLAJĄCEGO ŻYCIE W GÓRACH OPISU...



A może jednak się opłacało...?
Samochód sasiądów:

 




Po trzech miesiącach musiałam zalegalizować swój pobyt w Austrii i tak oficjalnie stałam się...
pół-TYROLKĄ!


Jeśli chodzi o spełnianie dziecięcych marzeń, to miałam okazję jeździć konno w górach <3 
Jako, że w Austrii życie kosztuje fortunę, jeździłam konno w zamian za pomoc w pielęgnacji koni i stajni. Żyć. Nie umierać. Choć 5-godzinne wyprawy wierzchem boleśnie odczuł mój tyłek.

Hoch Moos Alm, dawna nazwa to "Koci Łeb"(?!) - a na zdjęciu Peggy Sue



Myju myju koniczki


I wielka wyprawa do Mittenwald (tuż na granicy Austrii i Niemiec) i świętowanie Georgiritt- 23.KWIETNIA (a tu śnieg!) - parada na cześć św. Georga, zakończona mszą polową



Poznajcie najlepszego kelnera jakiego znam - Flo(w skórzanej kurtce Kati, która waży z 30 kg- do dziś nie wiem, jak on się w tej kurtce dopiął xD) ze stałym bywalcem restauracji Robim



Sielanka skończyła się wraz z sezonem narciarskim. 

15 kwietnia cała załoga została bezceremonialnie zwolniona, a restaurację zamknięto. Wizja 2,5 miesięcznego bezrobocia zawisła nad nami, bo wszystko poniżej wysokości 2000 mnpm było...zamknięte. Więc, cóż. Trzeba było ruszyć dalej...:)




 Jeśli miałabym cofnąć się do 5 grudnia zeszłego roku i wybrać... zrobiłabym DOKŁADNIE to samo. Dlaczego? Bo dzięki temu trafiłam do Frankfurtu. Cdn... ;)



K.

PS: Jeżeli potrzebujesz małego kopniaka do zmian, to zapraszam TUTAJ,  a jeżeli jeszcze Ci mało, to polecam bloga pewnej ekonomistki, która zapragnęła być księgową... na Węgrzech :D
W poszukiwaniu końca świata <3

Komentarze

  1. Genialnie wyglądają te "stroje służbowe" - widać, że dobrze dopasowane. I przede wszystkim bardzo Ci pasują :) W ogóle od razu widać, że umiesz korzystać z życia! brawo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty