Nowhere


Trochę o tym, gdzie wylądowałam, jak, czemu, a także jak mi się dzieje...

Jak nieprzewidywalne jest życie chyba nie muszę nikomu przypominać.
W styczniu tego roku podjęłam jedną z najbardziej szalonych decyzji w moim życiu. Krótka wymiana zdań między ojcem a córką się do tego przyczyniła.
 
"-Tato. Mam problem. Nie wiem, czego chcę. Za to wiem, czego nie chcę. Nijak nie pomaga mi to w życiu i w podejmowaniu decyzji. Co mam robić?
-Klaudia. Jesteś już dorosła. Możesz robić, co chcesz. Nikt Ci niczego już nie narzuci."




I te 3 słowa( JESTEŚ JUŻ DOROSŁA) poraziły mnie, więc zgodnie ze swym przewrotnym charakterem, podjęłam najbardziej nieodpowiedzialną, a zarazem radykalną decyzję-pakuję plecak i jadę przed siebie. 

Pomyślałam, że mogę jechać przed siebie, po drodze znaleźć jakąś pracę, zwiedzać, a reszta się poukłada. Blado świtał mi cel " zobaczyć małpy na Gibraltarze".
Wsiadłam w pociąg do Kostrzyna(stara zasada głosi, że Polskę autostopowo się omija:p), tata mnie pożegnał na peronie. Pociąg ruszył, a mi zakręciła się łezka. "Przecież zawsze tego chciałam, jestem wolna, mogę być wszędzie i nigdzie, mogę robić, co chcę" myślałam sobie patrząc na srebrną wstęgę Noteci, ale gdzieś uleciała ze mnie ta ekscytacja i euforia. 




Był 14 styczeń. Zimno, jak diabli. Plecak+namiot ważyły z tonę. Buty szybko okazały się najniewygodniejszymi pod bladym zimowym słońcem. Tragedia. Stanęłam na granicy i zapaliłam papierosa. Nim dokończyłam zatrzymał się jakiś dziadzia. Wsiadłam. Okazał się na tyle miły, że zawiózł mnie pod sam adres. Adres kolegów Hindusów w Berlinie, których poznałam kiedyś w pracy, a którym obiecałam od 1,5 roku, że odwiedzę. Miałam zostać u nich na imprezie, a potem ruszyć dalej. Kolejnym przystankiem przypadkowo miał być Paryż. Na jednym z forów autostopowych dogadałam się z kierowcą TiRa, że mnie odbierze w umówionym miejscu. Jednak spóźniał się, ja marzłam, zmrok już zapadł, a do tego dostałam telefon, żebym przyjechała rano do Frankfurtu nad Menem. Biłam się z myślami, aż w końcu wróciłam do Hindusów. 


Gadaliśmy całą noc o życiu, edukacji, celach życiowych. Zaproponowali mi, żebym została tu i znalazła sobie pracę, podszkoliła niemiecki. A jak nie będzie mi pasować, to zawsze mogę jechać dalej. I tak minęło już pół roku, jak mieszkam w Berlinie. Potrzebowałam trochę rutyny, stabilizacji po wypaleniu we wrocławskich czeluściach. Pierwszy raz podróż okazała się niewłaściwym lekiem na rozterki. 

  
               

A teraz? A teraz czuję się trochę, jak "u siebie"...Chyba jeszcze nigdy tak nie miałam. A tu? Tu jest wszystko. Muzyka, koncerty, opery, co tylko sobie wymarzysz. Jedzenie? Zewsząd! Zawsze jest co robić. Dookoła są parki, można posiedzień na trawce w samym centrum, albo pojeździć na rolkach.
Niemiecka uprzejmość do przesady, ale bardzo mi się spodobała. Ciężko się odzwyczaić słysząc panią w polskim kiosku:p Potrzebujesz coś szybko załatwić? U Turka masz ful serwis.
Trochę muzyki(latynosi) albo dragów? Murzyni do usług:D Azjaci? Cicho siedzą i ani pisną.
A jak człowiek zatęskni za słowiańszczyzną, to pełno rusków słychać dookoła. O polakach nie wspomnę. Taka mieszanka kulturowa sprawia tyle frajdy, że...nie podejrzewałabym siebie o takie wnioski, ale...nie chce się nigdzie jeździć! No chyba, że podziwiać walory architektoniczne, przyrodnicze-bo kulturowych to już po dziurki w nosie:D 



Buziaczki,
K




Komentarze

Popularne posty